PRZYGODA Z PANDEMIĄ   I  ROZDZIAŁ 2 
AKTUALIZACJA 15.04.2020 r.
 
P0WRÓT DO MENU          ROZDZIAŁ DRUGI
 
Lista z zakupami była już u pani Ani. Teraz przyjdzie mi poczekać zapewne trochę.
Dostałam wiadomość, że jeszcze adres muszę podać.
No faktycznie.
Podałam adres, a pani Ania powiedziała, że za niecałe dwie godziny będzie z zakupami.
Zdziwiłam się, a jednocześnie ucieszyłam.
Faktycznie, bardzo szybko przyjechała.
Razem ze swoim mężem wtargali na piętro do mojego mieszkania cztery siaty zakupów, i dwie zgrzewki wody.
Pani Ania dała mi paragon, ja pieniążki i pojechali.
Nie będziemy wchodzić do mieszkania, żeby pani nie narażać na zakażenie, powiedziała pani Ania na odchodnym.
No tak, jakże jestem wdzięczna za te zakupy, tylko co dalej? Jak mam je rozładować skoro nie wiem jakie są przy tym procedury, żeby coś przypadkiem nie załapać.
To jakiś obłęd, ale zadzwoniłam do pani Ani.
Spokojnie, umyje pani dokładnie ręce i zdezynfekuje.
Czym mam zdezynfekować?
Nie powiedziałam pani, że dobry jest do tego rozcieńczony spirytus. Musi sobie pani kupić. Da pani radę wyjść do Żabki?
Dam, oczywiście, tylko mnie tak nastraszyliście, że w ciągu jednego dnia stałam się kłębkiem nerwów.
To może ja kupię?
Nie, wyjdę, to przecież jakieś trzydzieści metrów ode mnie, dam radę, a przy okazji wyniosę śmieci.
Dobrze, odparła pani Ania, ale jakby co, proszę do mnie dzwonić.
Miałam problem z kupowaniem alkoholu.
U mnie w domu od ponad trzydziestu lat nie było grama alkoholu, ale to inna sprawa, w tej chwili muszę iść i kupić to świństwo.
Tylko jak to zrobić, muszę przełamać samą siebie.
W sklepie nie było ludzi, tylko dwie osoby czekały na zapiekankę.
Podeszłam do lady i zapytałam panią, czy jest spirytus.
Jest setka i dwusetka, jaką podać, zapytała pani?
Dwusetka, na ile mi to starczy?
To zależy do czego to ma być, pani w uśmiechu pokazała piękne zęby.
Jak do czego, odburknęłam, do odkażania rąk.
Uśmiech pani zniknął z twarzy. Powinno na długo wystarczyć, tylko musi pani rozrobić.
Podziękowałam pani, i zniesmaczona wyszłam ze sklepu.
W domu zastanawiałam się jak to rozcieńczyć żeby wyszedł w odpowiednim stężeniu. Filmiki pokazywały, żeby dolać kieliszek innej wódki, ale ja chcę dolać wody a nie wódki.
Zadzwoniłam do kolegi.
Nie mam pojęcia, ale poczekaj obliczę.
Czekałam parę minut, aż mi oddzwonił, że mam dolać piętnaście mililitrów.
Mów mi po ludzku, i nie denerwuj mnie.
Usłyszałam gromki śmiech.
Czego rechoczesz, krzyknęłam, nie mogę sobie z tym poradzić, chociaż wiem, że jest to proste, dlatego do cholery powiedz mi jak mam to rozrobić, bo siatki czekają z rozładowaniem.
W końcu mi powiedział tak, by pojął to mój wystraszony umysł.
Wlałam do spryskiwacza nieszczęsny spirytus i rozładowałam siaty.
Reklamówki wyrzuciłam, warzywa pomyłam, tak samo owoce, a reszta wylądowała w szafkach i lodówce.
Teraz przyszedł czas na ręce.
Dokładnie umyłam dłonie, a potem spryskałam spirytusem.
Zaśmierdziało mi w domu.
Odór ten przypomniał mi o czymś, o czym próbowałam zapomnieć przez całe moje obecne życie.